Japońska marka Toyota przez lata była synonimem niezawodności, dopiero m. in. awaryjne silniki diesla skutecznie nadwyrężyły tę opinie.
Dziś chciałbym się przyjrzeć bardziej dokładnie Toyocie Avensis pierwszej generacji z 2000 roku, wyposażoną w jednostkę napędową 1.6 o mocy 110 KM, z przebiegiem 470 tysięcy kilometrów. Jest to samochód w wersji kombi i większość swojego dotychczasowego życia spędził jeżdżąc jako samochód firmowy. Dodatkową ciekawostką jest to, że od 150 tysiąca na liczniku posiada zainstalowaną instalację gazową.
(zdjęcia własne)
Chodź pierwsze Avensisy pojawiły ją już blisko 16 lat temu, co widać patrząc na linię nadwozia to jednak nadal mogą się podobać. Upływ czasu widać najbardziej na przednich przestarzałych technologicznie reflektorach, gdyż opisywana Toyota pochodzi jeszcze z przed faceliftingu.
Ogólny stan samochodu psuje najbardziej korozja progów, co wydaje się być skutkiem słabego zabezpieczenia gdyż samochód nie miał, żadnych poważnych kolizji. Odpryski na masce są spowodowane uderzeniami kamyków podczas jazdy co oczywiście jest nie do uniknięcia przy takim przebiegu.
(zdjęcie własne)
Wchodząc do środka czeka nas miłe zaskoczenie, siedzenia są nadal bardzo wygodne i wręcz w idealnym stanie.
(zdjęcia własne)
Deska rozdzielcza oczywiście jak to bywało w japończykach w tamtych latach nie wykazuje zbytniego polotu, jest dość spartańska ale wykonana z niezłego materiału i tylko po kierownicy i gałce zmiany biegów widać blisko pół miliona kilometrów
Siadając na tylnej kanapie nie czujemy się skrępowani, nawet rosły kierowca zostawi nami wystarczającą ilość miejsca na nogi. Niestety co jest dość problematyczne i znacznie psuje komfort, to to, że obie tylne szyby mimo usilnego kręcenia korbką stoją. W rozmowie z właścicielem dowiedziałem się, że praktycznie z tyłu nikt nie jeździł i prawdopodobnie się zastały a wcześniejsze próby ruszenia spowodowały zerwanie się linek. Naprawa tego nie jest zbytnio skomplikowana ale jak to bywa w Japończykach części są dość drogie, a dostępność używanych jest ograniczona.
(zdjęcie własne)
Zaglądam pod maskę i szok, silnik suchutki, nie ma żadnych wycieków, pracuje równo i cicho, mimo przejechania gigantycznej ilości kilometrów, w tym ponad 300 tysięcy na gazie. Dodatkowo dodam, iż ta jednostka posiada bezkolizyjny pasek rozrządu.
Dla niedowiarków podkreślam, że ten silnik jest w tym samochodzie od samego początku, gdyż obecny właściciel był również jego głównym użytkownikiem w firmie.
W rozmowie dowiaduje się, że przednie amortyzatory są oryginalne a tylnie były wymieniane dwukrotnie. Jednym zaskoczeniem przy przebiegu 200 tys. była delikatna awaria skrzyni biegów, która oczywiście nie spowodowała, że Toyota stanęła, a jedynie wyrażała się w niepokojącym hałasie. Jednocześnie zostało wówczas wymienione kompletne sprzęgło.
Czas na przejażdżkę…
Samochód płynnie przełącza się na gaz. Prowadzi się naprawdę nieźle ale mam dopiero prędkość 50 km/h. Wyjeżdżam więc za miasto, jadę 90 km/h i kolejne zaskoczenie jedzie się naprawdę fajnie, samochód dobrze trzyma się nawierzchni, całkiem dobrze reaguje na ruchy kierownicą.
Skręcam więc w drogę o troszkę gorszej nawierzchni, gdzie polska myśl w łataniu dróg jest naprawdę widoczna i znowu zaskoczenie, przednie amortyzatory naprawdę są w niezłym stanie. Samochód nie jest w żadnym przypadku nadsterowny.
I wszystko może byłoby super, gdyby nie hamulce, które są bardziej spowalniaczami aniżeli dobrze wykonują swoją pracę.